A S T E E K I D E R A A M A T U K O G U
n e w s
sobota, 16 kwietnia 2016
Polska nauka tak się ma do światowej jak rower do mercedesa?
Ja słyszałem inne, bardziej dobitne porównanie: jak krzesło elektryczne do zwyczajnego krzesła. Proszę spojrzeć: według publicznie dostępnych danych profesorów zwyczajnych, czyli belwederskich, mamy kilkanaście tysięcy, podobną liczbę doktorów habilitowanych, osób z doktoratem jakieś 100 tys. Nie licząc studentów, przy nauce kręci się u nas pewnie ponad ćwierć miliona ludzi. Olbrzymi system, na który idą wielkie pieniądze, zależy jak liczyć, ale co najmniej 10 mld zł. Rocznie, i to nie licząc wydatków na szkolnictwo wyższe. Tyle tylko, że niewiele z tego wynika. Ten system jest zły i tylko degeneruje naszą kadrę naukową. Oczywiście, jak wszędzie można i tutaj spotkać przyzwoitych ludzi – choćby ja sam, robiąc doktorat w Polsce, miałem szczęście trafić na promotora, który jest dobrym naukowcem i porządnym człowiekiem. Ale dłuższe obserwacje pokazują, że takie połączenie cech to w Polsce rzadkość.
Mocne słowa – zdegenerowany system. Dlaczego tak pan uważa?
Bo tak został skonstruowany. Ale zacznijmy od początku. Ktoś obronił pracę magisterską i decyduje się na doktorat, dziś zwany studiami trzeciego stopnia. Chce się poświęcić nauce. W czasie doktoratu różnie bywa, zdarzają się patologie, ale często dopóki ktoś robi ten doktorat, sytuacja jest w miarę w porządku. Ale kiedy go już obroni, zaczynają się schody. Bo, że przytoczę tutaj słowa pewnego znanego profesora z dużej polskiej instytucji akademickiej: „doktorów mamy jak psów, służą nam głównie do przenoszenia krzeseł”. Chodzi o to, że doktorant w systemie jest potrzebny – często do zrobienia własnej kariery. Tak zresztą jest na całym świecie, tyle że w dobrych ośrodkach chodzi o robienie nauki, a u nas o spełnianie kryteriów formalnych. W Polsce zanim się dostanie tytuł profesora, trzeba wypromować swoich doktorów. A przecież uzyskanie tytułu profesorskiego to marzenie prawie każdego habilitowanego. Nie wspominając już o tym, że obowiązkiem każdego doktora, który pracuje w Nauce Polskiej, jest się habilitować. To zarówno wymóg formalny, bo bez habilitacji trzeba bodajże po 8 latach opuścić etat, jak i sposób na uzyskanie tzw. samodzielności. Tak zwanej, bo nie ma to zbyt wiele wspólnego z niezależnym i autonomicznym działaniem – de facto chodzi tylko o nabycie różnych formalnych uprawnień, np. do bycia promotorem doktorantów. Więc dla tych, którzy chcą mieć w Polsce etat w nauce, habilitacja jest często tzw. życiową sprawą, bo bez niej bardzo trudno się wspinać po drabince formalnych stopni. A wspinać się trzeba, bo inaczej zwolnią z pracy. W sumie chyba gorzej niż w carskiej Rosji, gdzie Piotr I wprowadził tabelę rang i zasług. Tam każdy urzędnik marzył, żeby z registratora awansować na sekretarza, potem radcę tytularnego, rzeczywistego radcę tytularnego i tak dalej. Stopni było kilkanaście, ale za to zdaje się, że nie było przymusu, aby koniecznie je zdobywać. Celowo nie mówię „piąć się w górę”, gdyż jest wielce dyskusyjne, czy mimo spełniania kryteriów formalnych to jest w ogóle jakiś rozwój w sensie naukowym czy intelektualnym. I właśnie na tym polega błąd wpisany w system: na selekcji negatywnej, promowaniu BMW – tj. biernych, miernych, ale wiernych.
forsal.pl
Polska się dzieli na wygranych i przegranych -
to już publicystyczny aksjomat - teza wykuta w spiżu
niepodważana przez media prawicowe - lewicowe
wschodnie - zachodnie i te z Marsa
wygrani mają pieniądze - domy - wykształcenie i wpływ na rzeczywistość -
przegrani mają wizyty w MOPS-ie
kurtki z lumpeksu - szalik Legii i elastyczną umowę na budowie
drugim aksjomatem jest to co można przeczytać
na obwolucie "Kapitału" Pikkety’ego:
że wygrani wcale nie wygrali bo są lepsi
lecz dlatego że mieli lepszy start
kapitalizm - głosi ta teza - to skorumpowany krupier
w tym kasynie ruletka pracuje tylko dla tych
którzy już na wstępie mieli co dać w łapę (...)
ponad rok temu w Missouri w USA republikanie próbowali (...)
zacząć poważnie kontrolować
jak biedni wydają zapomogi na jedzenie
problem pojawił się bo media podały że jakiś biedak
zamiast oszczędzać na codzienne zakupy
strzelił sobie za całą kasę homara -
cóż za kłująca w oczy głupota i świadectwo niedorozwoju
natychmiast zrobiono jednak badania
które pokazały że biedni wydają procentowo tyle samo
na jedzenie - czynsz i rozrywkę co bogaci -
czyli są można powiedzieć identycznie gospodarni
chociaż operują o wiele mniejszymi sumami
kupno homara przy całym słowiańskim rozmachu tego aktu
wydaje się zresztą o wiele racjonalniejsze
niż kupno mieszkania w centrum Warszawy na kredyt we frankach
albo inwestycja w koszmarnie drogą liposukcję karku
połączoną z iniekcją rzeczonego tłuszczu w wargi
warto też dodać że w Polsce ciągle spada
ogólne spożycie alkoholu lecz rośnie picie wśród grup
dość niespodziewanych np. wykształconych kobiet
forsal.pl
po prywatyzacji sektora energetycznego w Wielkiej Brytanii
ceny prądu dla Brytyjczyków są wyższe niż we Francji
gdzie wciąż działa państwowy monopol (...)
"jest tylko jeden kraj tak głupi by sprzedać swój
przemysł energetyczny - to Wielka Brytania" -
powiedział jeden z członków francuskich związków zawodowych
brytyjskiemu związkowcowi z branży Gregowi Thomsonowi
(...) sprywatyzowany brytyjski przemysł energetyczny
częściowo należy do firmy Electricité de France
znanej lepiej jako EDF
(ma jedną szóstą brytyjskiego rynku)
znaczącą rolę odgrywa także producent elektrowni atomowych Areva
większościowym udziałowcem obu tych firm jest rząd Francji
w praktyce więc doszło do częściowej renacjonalizacji
z tym że rząd brytyjski zastąpił rząd francuski
obserwatorfinansowy.pl
Mercier wskazuje na dwa trendy które opanowały rynek
- trading-up i trading-down - w uproszczeniu -
opisuje ekspert – konsumenci zaczęli
wydawać na niektóre produkty na którym im szczególnie zależy
znacznie więcej niż teoretycznie mogą sobie pozwolić
w przypadku całej reszty szukają najtańszych alternatyw
"jeśli spojrzymy na sklepy dyskontowe
to kiedyś były one dla biednych ludzi
we Francji - Wielkiej Brytanii nikt nie chciał
być widziany z zakupami z dyskontu
bo to znaczyło że nie jest zamożny -
teraz torba z Lidla czy Biedronki znaczy:
jestem zaradny - bystry
drogie produkty wybiera się dla korzyści emocjonalnych
tanie dlatego że są tanie" - wskazuje Pierr Mercier
(...) Inga Kowalewska psycholog Uniwersytetu SWPS
zwraca uwagę że jest ogromna różnica
między marketingiem towarów luksusowych a wszystkich pozostałych
mówi się o nim że to jest marketing paradoksalny
ponieważ sukces osiąga się postępując
przeciwnie do powszechnie stosowanych zasad marketingu
tu istotne znaczenie ma właśnie wysoka cena
wysoka na tyle by klient musiał
uznać ten zakup za wysiłek finansowy
ale jednocześnie miał satysfakcję z dobrego zakupu
dystrybucja i dostępność takiego towaru
powinna być mocno ograniczona -
aktywność promocyjna niska
a reklamy nie powinny być masowe
czyli faktycznie łamie się tu wszystkie zasady
które obowiązują w standardowym marketingu
forsal.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)